Strona główna / Czytelnia / Warto wiedzieć / Skarby hotelowej alkowy

Skarby hotelowej alkowy

Skarby hotelowej alkowy

fot. onet.pl

Z hotelowego pokoju prawie się nie ruszali. Wpadli tylko na weekend. Gdy niedziela się kończyła, zapłacili, grzecznie się pożegnali i zniknęli. Pokój zostawili niemal posprzątany.

Tylko pościel była skotłowana, a w nocnej szafce leżała reklamówka z gadżetami – wibratorem i kajdankami z różowym futerkiem. Kochankowie zapomnieli o zabawkach, gdy wracali do swoich żon i mężów. Nie oni pierwsi.

Od razu widać było, że to para kochanków. On trochę starszy, już szpakowaty. W garniturze, z podręcznym neseserem i obrączką na palcu. Wyglądał, jakby właśnie wyjeżdżał w służbową delegację.

Do małego hotelu pod Łodzią przyjechał pierwszy. Pokój już miał zarezerwowany kilka dni wcześniej. Duży apartament z małżeńskim łożem. Na jedną noc. Na nią czekał przy recepcji. Spóźniła się jakieś pół godziny. Młoda, wytworna, z równie niewielkim bagażem, jak on.

Głodni siebie, szybko zniknęli w hotelowym pokoju. Prawie z niego nie wychodzili. Pojawiali się tylko w hotelowej restauracji, przekąsić coś na szybko. Zjedli i znów znikali w pokoju. Z hotelu wyjeżdżali w pośpiechu, jakby ktoś ich gonił. Wyszli razem, pożegnali się czule i wsiedli do samochodów. Każde pojechało w swoją stronę. Po chwili śladu po nich nie było.
- Stoimy za miastem, na uboczu, dyskretnie. Nikt tutaj nie rzuca się w oczy, a w mieście zawsze przecież można natknąć się na jakiegoś znajomego. Dlatego takich weekendowych par mamy bez liku. Wszystkich nie da się nawet spamiętać. Pary kochanków nie robią na nas żadnego wrażenia. Lepszy taki klient, niż horda pijanych facetów w delegacji. Mniej pracy, mniej kłopotu - opowiada Marcin, recepcjonista w hotelu niedaleko Łodzi.

Ta para jednak zapadła Marcinowi w pamięci. Akurat miał weekendowy dyżur, kiedy gościli w hotelu. Przemknęli niemal bez szmeru. Do czasu, kiedy sprzątaczka nie poszła ogarnąć ich pokoju.

Wróciła z reklamówką, położyła Marcinowi na blacie i powiedziała: - Zostawiła to ta para z dziewiątki, trzeba to opisać. Bez słowa zabrał się do pracy. Do specjalnego formularza wpisał numer pokoju, datę i zawartość reklamówki.

Granatowy wibrator na baterię - sztuk jedna.

Kajdanki z różowym futerkiem - sztuk jedna.

Wszystko zaniósł do małej kanciapy koło recepcji. Tam hotel przechowuje to, co klienci zapomnieli zabrać z pokojów. Najwięcej jest właśnie erotycznych gadżetów. Wibratory, kajdanki, od czasu do czasu jakiś pejcz. Oprócz tego trochę odzieży, elektronicznych zabawek, zwykłych dupereli.

A to jakiś t-shirt, a to pidżama, a to ładowarka do telefonu, a to pióro wieczne. Nikt po to nie wraca, nikt nie dopytuje, czy hotelowa służba czegoś nie znalazła.

- Trochę tego jest. Jak długo zalega na półkach, pakujemy w pudła i zanosimy szefowi. On się tego pozbywa - mówi Marcin.

- U nas jest podobnie. Nie ma chyba weekendu, żebyśmy z pokoju nie wynosili jakiś łóżkowych zabawek. Tego jest najwięcej. Po portfele, ładowarki czy laptopy ludzie szybko wracają. Nie pamiętam, żeby się zdarzyło, że ktoś wrócił po wibrator. Chyba ze wstydu - dodaje recepcjonista z warszawskiego hotelu należącego do dużej europejskiej sieci.
Prosi, żeby nie podawać ani jego imienia, ani nazwiska. Gdyby szefowie dowiedzieli się, że rozmawiał z dziennikarzem mógłby nawet stracić posadę. Dyrekcja hotelu nawet erotyczne zabawki klientów objęła firmową tajemnicą.

Halo. Zostawiłem bokserki. To prezent od żony

Dopiero na forach internetowych hotelarzom rozwiązują się języki. W sieci opowiadają o najbardziej nietypowych sytuacjach z zapominalskimi gośćmi w roli głównej. Wystarczy przejrzeć tylko kilka postów, żeby przekonać się, że niektóre zguby rzeczywiście mogą zburzyć rodzinną sielankę. Jedna z internautek wspomina:

- Gość spędził w pensjonacie upojną noc z kochanką. Check-out zrobił już wcześnie rano, pewnie śpieszył się do żony. Po kilku dniach dzwoni do pensjonatu i prosi, żeby odesłano mu dyskretnie bokserki, które zostawił prawdopodobnie pod łóżkiem: To dla mnie ważne. Był to prezent od żony. Ciężko mi będzie taką zgubę wytłumaczyć - tłumaczył się przed obsługą hotelu.

Nie wszystkie jednak przypadki gapiostwa podróżnych ocierają się o łóżko. Agnieszka z Warszawy wspomina, jak podczas ubiegłorocznych wakacji na Podlasiu jej chłopak zostawił w hotelowej restauracji aparat fotograficzny.

- Pojechaliśmy na wycieczkę, i dopiero w drodze zorientowaliśmy się, że nie mamy czym zrobić zdjęć. Od razu zawróciliśmy. Mimo, że była pora obiadowa, a przez knajpę przewinęła się chmara ludzi, torba z aparatem wisiała na poręczy krzesła. Przez ponad godzinę. Nawet kelnerki nie zauważyły, że coś zgubiliśmy. Mieliśmy szczęście - opowiada Agnieszka.

Z kolei jedna z internautek opowiada historię kobiety, która po dwóch tygodniach zorientowała się, że zgubiła okulary. Używała ich tylko do czytania, była pewna, że zostawiła je w hotelu. Kiedy okazało się, że okularów tam nie ma, żądała od hotelu pieniędzy za ich utratę.

Awanturował się też gość jednego z hoteli na Pomorzu. Twierdził, że w hotelowej szafie zostawił reklamówkę z drogimi koszulami, a na stoliku kosztowny zegarek. Szkopuł w tym, że pokój był już posprzątany, a pokojówki zarzekały się, że żadnej zguby nie znalazły.

Dyrekcja hotelu przejrzała nawet nagrania z monitoringu, żeby przekonać się, czy ktoś nie ukradł koszul, ale nic to nie dało. Gość jednak szedł w zaparte. Oskarżał pracowników hotelu o kradzież. Grzmiał o skandalu.

- Na szczęście u nas do tej pory było spokojnie. Klienci dosyć szybko zgłaszają się po zguby. Z reguły tego samego dnia, kiedy tylko zorientują się, że czegoś im brakuje. Wystarczy, że precyzyjnie opiszą zgubę, a odsyłamy ją na podany adres. Odpukać, nigdy jeszcze nie doszło do żadnych awantur - opowiada pracownik warszawskiego hotelu.

Tymczasem goście hotelowi gubią dosłownie wszystko. Z najnowszych badań przeprowadzonych przez firmę Airport Parking and Hotels, zapewniającą miejsca parkingowe i noclegi w pobliżu brytyjskich lotnisk, wynika, że prawie każdy gość korzystający z usług firmy w ubiegłym roku o czymś zapominał.

Najczęściej była to drobna odzież i sprzęt elektroniczny - telefony komórkowe, odtwarzacze mp3, konsole do gier, kamery. Nie brakowało jednak też nietypowych przedmiotów - protezy zębowej, tuby kremu na hemoroidy, butów, sprzętu narciarskiego, wózków dziecięcych i okularów, a nawet wózków inwalidzkich.

- To niezwykłe, co znaleźliśmy wśród przedmiotów zostawionych przez naszych gości. Okazuje się, że ludzie dosłownie odchodzą bez lasek i kul – skomentował Nick Counter, dyrektor APH.

Jak pan Hilary szukał okularów

Brytyjskie badania pokazały, że podróżni notorycznie gubią też paszporty, ale według statystyk, częściej dokumenty zapodziewają się turystom podczas zakrapianych alkoholem imprez w pubach niż w hotelach czy lotniskowych zakamarkach. W przypadku Magdy Wieczorskiej z Warszawy było jeszcze inaczej.

- Szykujemy się do odlotu, zaglądam do torebki i widzę, że nie mam ani portfela, ani biletów, ani paszportu. Wyparowały. Byłam święcie przekonana, że pakowałam dokumenty do torby, więc pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to taka, że nas okradli. Później podejrzewałam, że zgubiłam dokumenty w taksówce, a później już nie wiedziałam nawet, jak się nazywam. Nie wiedziałam co robić. Teraz się z tego śmieje, ale wtedy naprawdę skoczyło mi ciśnienie. - opowiada kobieta.

To było kilka lat temu, na lotnisku w Rzymie. Magda ze swoim chłopakiem wracała w urlopu. Zaczyna się odprawa, a Magda z przerażeniem w oczach mówi Wojtkowi: nie mam paszportów ani biletów. Torebkę i podręczny bagaż wywrócili do góry nogami. Pusto. Magda była pewna, że jeśli bilety są, to tylko tam.

- Do dużej walizki nawet nie zaglądałam - krzyczała coraz bardziej zdenerwowana na Wojtka, więc tam nie zaglądał. Wrócili do hotelu, ale w pokoju też było czysto. Ani śladu po dokumentach, pieniądzach, kartach kredytowych. Zdenerwowanie zastąpiła bezradność i łzy. Dopiero wtedy Wojtek zajrzał do walizy.

Tam ich nie ma - upierała się Magda, a on zaglądał w każdą szczelinę. I bingo. W torbie z kosmetykami znalazł zgubę. Było wszystko czego szukali. Portfel, bilety, paszporty. Magda wcisnęła dokumenty do saszetki i nawet tego nie pamiętała.

- Pojawiły się iskry. Widziałam jak Wojtek był wkurzony, wolałam się nie odzywać, żeby nie doszło do jakiejś awantury. Musieliśmy zmienić rezerwacje na bilety, przedłużyć pobyt w hotelu, bo nasz samolot zdążył już odlecieć. Na drugi dzień to on pilnował dokumentów jak oka w głowie. Mimo tego w samolocie zostawiliśmy aparat ze wszystkimi zdjęciami z podróży. Na szczęście udało się go odzyskać. Było nerwowo, ale teraz się z tego śmiejemy - wspomina po latach Magda.

- Takie sytuacje się zdarzają dosyć często. Pasażerowie zapominają o swoim podręcznym bagażu. Razem z przewoźnikami staramy się, żeby wszystkie rzeczy z powrotem do nich trafiły – wygłasza formułkę Monika Bednarska z Warsaw Airport Services, firmy m.in. prowadzącej na warszawskim Okęciu magazyn rzeczy zgubionych przez turystów. O szczegółach nie chcę opowiadać, bo to tajemnica firmy.

W świetle polskiego prawa hotele i przewoźnicy przez rok czasu muszą przechowywać rzeczy zostawione przez klientów w swoich magazynach. Jeśli są to dokumenty hotel ma obowiązek odszukać turystę i poinformować go o zgubie.

Jeśli nie uda się znaleźć właściciela, zguba musi przeleżeć w hotelowym depozycie dwa lata. Później może zostać przekazana na przykład na cele charytatywne.

Część rzeczy z hoteli trafia też do biur rzeczy znalezionych, które funkcjonują w każdym większym mieście. Kilka lat temu do warszawskiego biura trafia kompletny strój rabina, który zgubił zagraniczny gość jednego ze stołecznych hoteli. Do tego jeszcze modlitewnik, zestaw do minigolfa i maska afrykańskiego czarownika.

Maciej Stańczyk

(onet.pl)